When "Ceasar Must Die" was shown in Berlin, in brought different emotions into daylight. Some reviewers said it was an easy choice of the Jury (led then by Mike Leigh). I wasn't a real fan of the picture either, but it actually gained new meaning some time after I saw it.
Really what astonishes in the film most, are the scenes of the casting. There are dozens of prisoners, all wanting to be in the play desperately, all speaking different accents, all there because of a terrible crime. And surprisingly enough, all very open-minded about theatre. One of the prisoners (Salvatore Striano playing Brutus) after leavinf prison, became a professional actors. Food for Thought.
More in The Guardian and The Hollywood Reporter.
My review was published on FilmNews, you can also scroll down.
Shakespeare za kratami - recenzja
filmu „Cezar musi umrzeć”
Chociaż bracia Taviani spokojnie mogliby już odejść na
emeryturę, wszak już w 1986 roku otrzymali Złotego Lwa za całokształt
twórczości w Wenecji, być może mają w planach zrównanie się z absolutnym
wiekowym rekordzistą, Manoelem de Oliveirą, który mimo 104 lat właśnie zaczyna
kręcić swój kolejny film. Włoscy bracia są jednak dużo młodsi od znakomitego portugalskiego
nestora kina (co to jest 80. na karku), a zdobyty w ubiegłym roku Złoty
Niedźwiedź na Berlinale mógł, i z pewnością dodał, wiatru w żagle.
Wyróżniony film „Cezar musi umrzeć” („Cesare deve morire”) dociera
do Polski dopiero teraz, kiedy od następnej edycji berlińskiego święta kina
dzielą nas już ledwie trzy tygodnie. To jednak dobra wiadomość, bo nie wiadomo,
czy gdyby obraz Paolo i Vittorio Tavianich nie dostał tej nagrody, w ogóle by
się w kinach pojawił. Od dawna bowiem obserwatorzy i znawcy włoskiego kina
utyskują, że od śmierci Felliniego, Antonioniego, Rosseliniego, Viscontiego czy
De Siki znacznie mniej wartościowych filmów z tamtej części Europy jest
dystrybuowanych nie tylko do Polski, ale i innych krajów kontynentu.
Natomiast brak „Cezar musi umrzeć” w normalnej dystrybucji
kinowej byłby dużym błędem. Jest to bowiem kino eksperymentalne, intrygujące,
poruszające wiele tematów zakorzenionych we włoskiej, i nie tylko, świadomości.
Osadzone w strukturze fabularyzowanego dokumentu, opisuje przebieg programu, w
którym wzięli udział więźniowie zakładu zamkniętego Rebibbia (tu odsiadywał
wyrok m.in. Ali Agca). Znany na Półwyspie Apenińskim reżyser teatralny Fabio
Cavelli zdecydował się zaangażować więźniów do produkcji sztuki Williama
Shakespeare’a „Juliusz Cezar”. Sam już wybór materiału ma wymiar symboliczny. Rzecz
dotyczy przecież dyktatora czasów starożytnego Rzymu i jego zabójstwa w czasie
id marcowych, w interpretacji bodaj najlepszego dramaturga wszechczasów. Włoscy
amatorzy nie zawsze mówią jednak w czasie prób na więziennym spacerniaku
językiem stratfordczyka. Początkowo mają ogromne trudności ze zrozumieniem
tekstu, są przecież zazwyczaj przestępcami pochodzącymi z nizin społecznych,
którym nie śniło się, że będą interpretować Shakespeare’a. Dopiero, kiedy
zaczną się uczyć swych kwestii, poczują rytm i język dramatu, zanurzą się w
szczególnym teatralnym uniwersum, zapomną choć na chwilę, gdzie i kim są, i
zespolą się z granymi postaciami w jedno.
To jednak, co w filmie Tavianich jest najciekawsze, to
symboliczne zrośnięcie i wzajemne przenikanie się dwóch płaszczyzn: teatralnej
fikcji i codziennych zmagań więźniów. Spotykają się one w najbardziej widoczny
sposób w początkowych scenach wstępnych castingów, podczas których więźniowie
muszą wykazać się umiejętnością ekspresyjnego okazywania uczuć i lęków, ale bez
użycia przemocy, do czego wcześniej byli bez wątpienia przyzwyczajeni. Każdy z
nich posługuje się innym akcentem, co samo w sobie może być już zarzewiem
konfliktu. Każdy pochodzi z innej części kraju, sprzyja innej mafijnej grupie.
Nie uznaje kompromisów, nie próbuje zrozumieć współwięźniów, traktuje ich jak
pierwszorzędnych wrogów. Chcąc jednak zdobyć rolę w amatorskim przedstawieniu,
by tymczasowo zabić nudę panującą za kratami, musi zacząć myśleć o innych.
Przestawić się z postrzegania otaczającego świata jako areny działań ofensywno
– defensywnych na poprawę relacji zespołowych. Taviani sygnalizują to
symboliczne przejście dość prostym środkiem wyrazu, mianowicie większa część
filmu zrealizowana jest wyłącznie w czerni i bieli. Dopiero, kiedy cel zostanie
osiągnięty, więźniowie staną się zespołem, teatralną trupą z prawdziwego
zdarzenia, zobaczymy na ekranie kolor.
„Cezar musi umrzeć” to coś więcej niż intrygujący
eksperyment. To ambitna próba dotarcia do najgłębiej skrywanej potrzeby
akceptacji i wrażliwości wśród ludzi, którzy okazywanie uczuć traktują jako
oznakę słabości. Dla nich dopiero odkrycie sztuki pozwoliło prawdziwie
przejrzeć na oczy i zapłakać nad własnym losem.
Magda
Maksimiuk
Ocena: 4/6
No comments:
Post a Comment