Friday, November 23, 2012

"Comic-Con Episode IV: A Fan's Hope" - are you a comic geek?

Documentary is a tricky business. It's pretty difficult not to get a certain thesis fixed and try to push it to the minds of the viewers. In other words, objectivity is not one of the most important features of docs.
This new film by Morgan Spurlock also has a thesis. But above all, it doesn't feel to be so pushy too much. But, you see, to me it seems, that it's enough to show up at the annual Comic-Con in San Diego to get the idea about what is actually happening there and make a brilliant documentary about it. That's my basic reservation. But "Comic-Con Episode IV" is an enjoyable watch. After all, we're all freaks and geeks, but some of us haven't found what is it that makes them geky or nerdy. Not yet, at least.
I'm really fascinated by the movie, not just because I'm a fan too myself. The doc says a lot about the American society. After all, it's all about the pursuit of happiness, this whole fan idea, isn't it?
My full review in Polish was published on filmnews.com.pl here, (included below) but I also included this movie in my Top 3 documentary list during the last American Film Festival in Wroclaw. More here.

 
Mass Effect costume creators and heroes of the movie
 
from the right: Morgan Spurlock, the director, Joss Whedon, Stan Lee
 
One of the heroes of the film, a collector. His wife opposes. Justly. 
 
Kevin Smith, a frequent participant to Comic-Cons.
 
Heroes of the doc, on the red carpet at the premiere.


A czy ty jesteś komiksowym geekiem? – recenzja „Comic Con Epizod V: Fani kontratakują”

Comic Con w San Diego to doroczny zjazd przeróżnej maści dziwaków, freaków, nerdów i geeków, dla których religią jest komiksowa fikcja, bogami – rysownicy i twórcy kultowych postaci. Coraz rzadziej jednak niestety jest to święto tradycyjnego rysunku, coraz częściej – impreza promująca filmy, gry komputerowe i gadżety z nimi związane. Znak czasów. Kolorowe zszywane zeszyty stają się już dzisiaj tylko gratką dla kolekcjonerów, dla których liczy się papier, jego tekstura, zapach, grubość, połysk. Dla współczesnych fanów najwięcej znaczą media elektroniczne i transfer kultowych postaci z monitora czy ekranu kinowego do reala. Nie ma miejsca na pokątne czytelnictwo dymków i podziwianie charakterystycznych kresek obrazkowych historii. A jednak nawet dla dzisiejszego, zamkniętego w nierealnej rzeczywistości nastolatka, legenda komiksu Stan Lee ciągle wzbudza respekt i cieszy się uwielbieniem milionów. Jest być może jednym z ostatnich reliktów świata, który powoli odchodzi w zapomnienie. Świata, w którym dzieci przysiadały na ulicy obok kiosku, żeby na miejscu dowiedzieć się, co stało się z ich ulubionymi bohaterami w ostatnim odcinku przygód.
Film Morgana Spurlocka, mimo, że jest tak doszczętnie nowoczesny, tak jak nowoczesne są dziś zjazdy Comic Con, z sentymentem przypomina tamte czasy. Czasy, kiedy liczył się rysowniczy talent i wyobraźnia, a nie – duże pieniądze na zaawansowaną animatronikę i inne technologie przyszłości, czy gigantyczne produkcje kinowe.

Chociaż dzisiejsze Comic Con w niczym nie przypomina zjazdów sprzed lat, na szczęście duch pierwotnych konwencji wielbicieli komiksu został częściowo zachowany. Do tej pory zjeżdżają tu bowiem fanatycy i hobbyści z całego świata, by poczuć jedność z takimi samymi jak oni pasjonatami. Ci wszyscy ludzie w swoich domach są traktowani jak ekscentrycy albo nieszkodliwi dziwacy. Na Comic Con mogą się wreszcie poczuć jak u siebie. Nikt nie zwróci szczególnej uwagi, kiedy dorosły facet biegnie co sił, by kupić wyczekany model plastikowej figurki z ulubionej gry. Nikt też nie będzie oceniał gościa, który zaczyna płakać, kiedy ktoś sprzątnął mu sprzed nosa ostatni egzemplarz limitowanej edycji gry. Jeśli fanatycznie uwielbiasz kolekcjonować, tu na pewno spotkasz kogoś takiego, jak ty. Wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, że na Comic Con zjeżdżają ludzie, którym gry, filmy i figurki zastępują prawdziwe życie. Stanowią substytut dla normalnych relacji międzyludzkich, pozwalają zapomnieć o problemach dnia codziennego i powrócić do lat dzieciństwa, kiedy wszystko było łatwiejsze, a ktoś inny podejmował wszystkie decyzje. Otóż jak się okazuje, geekiem i fanem można być także wtedy, kiedy jest się rozpoznawanym na całym świecie reżyserem (Kelvin Smith, Guillermo del Toro), aktorem/aktorką (Seth Rogen, Olivia Wilde, Eli Roth) czy scenarzystą (Joss Whedon). Zdobycie autografu i chwila rozmowy ze Stanem Lee (współtwórca m.in. „Hulka”, „X-Men”, „Spider-Mana”, „Avengers”) cieszy tak samo, czy się samemu jest sławnym, czy tylko sławnych się ogląda z daleka.

Dokument Morgana Spurlocka („Super Size Me”) to hołd złożony ruchowi fanowskiemu, niezależnie od tego, czy jest się fanem, geekiem, nerdem czy freakiem. To film dla pasjonatów o pasjonatach. Pozwala częściowo zrozumieć fenomen kolekcjonerstwa, wszelkiego rodzaju zbieractwa, ale też dotyka wielu problemów współczesnego społeczeństwa amerykańskiego. Wśród bohaterów „Comic Con Epizodu V” znajduje się bowiem żołnierz pragnący zamienić żołd na pensję rysownika w Marvelu, barman mieszkający piwnicy u rodziców, zdolna projektantka gumowych kostiumów, którą wszyscy biorą za dilerkę czy starszy sprzedawca komiksów, odczuwający na własnej skórze kryzys na rynku wydawniczym. Ich historie są interesujące, tak jak interesujące okazałyby się niechybnie życiorysy większości odwiedzających co roku San Diego. Spurlock tym razem nie musiał się specjalnie wysilać, nie testował na sobie lateksowych kostiumów, nie wystawał godzinami w kolejce po plastikową figurkę, nie próbował dostać się na spotkanie z Chrisem Evansem (nowym Kapitanem Ameryką). Wystarczyło, że pojawił się na Comic Con z kamerą, a temat przyszedł do niego właściwie sam. Nie zmienia to faktu, że „Epizod V” ogląda się z autentycznym zainteresowaniem i podziwem dla autora, któremu w tak zaangażowany i intrygujący sposób udało się przedstawić akurat te, a nie inne historie. Nie brak tu suspensu, elementów romansu, opowieści „od zera do bohatera”, wynurzeń „starej gwardii” o tym, jak to było kiedyś. Z bohaterami Spurlocka łatwo się utożsamić. Są w gruncie rzeczy tacy sami, jak inni. Też mają swoje marzenia i pasje. Im też zależy, aby z własnego hobby uczynić sposób na życie i móc się z tego utrzymać. Kto by nie chciał pracować nad tym, co się prawdziwie kocha. Niestety, takie szczęście przypadnie w udziale nielicznym. O tym jest właściwie ten film. O dążeniu do spełniania marzeń, o tym typowo amerykańskim „pursuit of happiness”, ciągłym dążeniu do osiągnięcia prawdziwego szczęścia.

 Magda Maksimiuk

No comments:

Post a Comment