Monday, April 8, 2013

"Quartet" - a small story with huge heart

When a famous actor decides to direct his first movie, one just thinks - it's all been here before. You've seen such attempts before. Alas, there are a few actor-turned-director cases, like Clint Eastwood or Mel Gibson, where the mix really works. Or worked at least. One of the actors that recently decided to make a movie on his own is Dustin Hoffman and it's a rather late debut, one might say. Hoffman is 75, probably as old as his protagonists and it makes this even more truthful to the story.
I liked the ambience of it, brilliant acting particularly from Maggie Smith and Billy Connolly and the surroundings of the retirement house. It all looks really nice and although the neding is foreseeable from the start, you feel like everything fits. "Quartet" tenderly describes the ups and downs of getting old, and about the fact that it's never too late to do something reasonable with your life. In that way it definitely is socially if not just culturally required to go and see it.
All in all, a successful debut from an award-winning actor.

Rating: ****

My review in Polish here and also below.
More from The Boston Globe.


O kulcie dojrzałości raz jeszcze – recenzja filmu „Kwartet”

Parafrazując staropolskie przysłowie z uwzględnieniem naszych polskich warunków pogodowych, jedna czy dwie jaskółki stanowczo jeszcze wiosny nie czynią. W filmowym świecie natomiast widać pierwsze radosne oznaki zmian w kwestii wszechobecnego kultu młodości, w którym aktorka po czterdziestce może grać już tylko stateczne matrony, królowe, ewentualnie babcie, stare panny czy szalone ciotki. Szlaki w tej kwestii przeciera Helen Mirren, Meryl Streep, a od niedawna też i Maggie Smith, rzadziej Diane Keaton i Jane Fonda. Paradoksalnie, niektóre znane nazwiska, jak choćby Sharon Stone, zarzucając wizerunek wypracowany przed laty, stają się dużo lepszymi, bo bardziej dojrzałymi aktorkami (świetna rola ostatnio w „Lovelace”).

No cóż, społeczeństwo się starzeje, widocznie nie chcemy oglądać już tylko młodych, jędrnych ciał, a kierujemy się częściej i chętniej w kierunku życiowej mądrości i ciepła obleczonych w usiane zmarszczkami twarze. Dojrzałość górą? Mimo wszystko śmiem wątpić, skoro czytam, że niespełna czterdziestoletnia Angelina Jolie okazała się za stara do roli Lary Croft w kolejnej części „Tomb Raider”. Nadal jednak myślę, że jesteśmy świadkami znaczącej zmiany. W ostatnim czasie na ekranach kin gościły „To skomplikowane”, „Dwoje do poprawki”, „Hotel Marigold”, „Zamieszkajmy razem”, wcześniej „Lepiej późno niż później”, „Po prostu miłość” czy „Dziewczyny z kalendarza”. W Europie ten trend można było zauważyć niedawno jeszcze wyraźniej, choćby na ostatnim festiwalu z Berlinie, gdzie najlepszymi filmami okazały się te, w których główną rolę grały kobiety dojrzałe, czyli „Gloria” Sebastiana Lelio, „Pozycja dziecka” Calina Petera Netzer i „On My Way” Emmanuelle Bercot z Catherine Deneuve. W Polsce zapowiedzią międzynarodowego trendu okazała się niedawna „Piąta pora roku” Jerzego Domaradzkiego z Ewą Wiśniewską w roli głównej. Więc jednak coś się ewidentnie dzieje.

Kontynuacją osobliwej, ale pożądanej „mody na drugą młodość” jest reżyserski debiut Dustina Hoffmana, który sam zresztą udowadnia, że na debiut nigdy nie jest za późno. W momencie kręcenia „Kwartetu” znany aktor miał już bowiem skończone 75 lat, więc do młodzików raczej nie można go zaliczyć. Hoffmanowi nieobce są późne początki, wszak sam zaczynał od mocnego wejścia w „Absolwencie” w wieku 30 lat. Niektórzy ewidentnie potrzebują więcej czasu. Tą tezę zdaje się potwierdzać także główna bohaterka „Kwartetu” – Jean Horton (Maggie Smith), która po wielu latach zdobywa się na odwagę i inicjuje spotkanie ze swą dawną wielką miłością – Reginaldem (Tom Courtenay). Dochodzi do niego jednak w niezwykłych okolicznościach, oboje bowiem jesień swego życia, niezależnie od siebie, decydują się spędzić w wyjątkowym domu dla emerytowanych muzyków Beecham House. Tutaj nie ma miejsca na ciszę i skupienie, panuje twórczy rozgardiasz i wszechogarniający hałas, ale dzięki temu nie myśli się zbyt często o starości i porzuceniu. Także dlatego, że każdy tu się nawzajem zna, każdy z każdym śpiewał czy grał w Covent Garden, La Scali, Metropolitan Opera czy Salzburgu, ale tak naprawdę spośród setek wykonań rezydentów Beecham House najlepiej zapamiętano występ kwartetu tytułowych bohaterów w „Rigoletto” Verdiego. Traf chciał, że cała czwórka oryginalnych śpiewaków znalazła się w jednym czasie w tym samym miejscu, a zbliża się najważniejsza doroczna gala charytatywna wspomagająca budżet Beecham House na najbliższy rok. Naturalnie nie trzeba dodawać, że wykonanie wybitnego kwartetu dodałoby gali splendoru, a bilety z całą pewnością sprzedałyby się na pniu wybawiając z kłopotów dyrektorkę przybytku, doktor Cogan (Sheridan Smith). Problem tylko w tym, że wybuchowa i nieznosząca sprzeciwu diwa Jean Horton ani myśli wystąpić ze swoimi dawnymi kolegami.

„Kwartet” to ciepła, momentami zabawna, momentami przejmująca historia starszych ludzi, którzy ze względu na swój wiek zostali bezpardonowo odsunięci na boczny tor. Nie zamierzają się jednak godzić z przypisaną ich wiekowi nudą, biernością i apatią. Na szczęście znaleźli swe miejsce na ziemi, gdzie mogą robić to, co kochają najbardziej. Oczywiście mimo niezwykle sprzyjających okoliczności przyrody, ich życie nie jest pozbawione trosk, kłopotów zdrowotnych, ale i samotności, chociaż wokół mnóstwo ludzi. Ich obecnemu życiu sens nadają małe i większe rzeczy – jak nieszkodliwy flirt z młodymi pielęgniarkami (w wykonaniu Wilfa – w tej roli świetny Billy Connolly), popijanie whisky ukrytej przez ogrodnika, czy oficjalne gale – dziś tylko raz do roku, kiedyś nieodzowny element codzienności. Dustin Hoffman opowiada historię dziarskich staruszków bardzo delikatnie i z rozmysłem, ale bez zbędnego patosu czy moralizatorstwa. Jego film jest dokładnie taki, jaki powinien być. Oczywiście zakończenie jest przewidywalne już w momencie pojawienia się głównej bohaterki na ekranie. Ale przecież nie o to chodzi, z tego powodu nie można uczynić zarzutu. Podobnie jak z tego, że „Kwartet” opowiada historię dobrze sytuowanych emerytów, dożywających swych dni w pięknej willi zdającej się leżeć wręcz nieopodal Downton Abbey, sielskiej angielskiej prowincji zamieszkałej niemal wyłącznie przez wyższe sfery i ich służbę. W polskich warunkach rzecz niemal absolutnie nie do pomyślenia, podejrzewam zresztą, że nie tylko tu. Ale mimo to film Dustina Hoffmana (poza wszystkim, o czym wyżej) jest bardzo pożyteczny społecznie i po prostu potrzebny. Takich historii brakuje w kinie, a tego typu optymistyczne opowieści ze staruszkami w roli głównej chcemy oglądać. Kult młodości nie jest jeszcze zupełnie passé, ale takie filmy jak „Kwartet” to krok w dobrym kierunku, bo pokazuje, że po „mitycznej” czterdziestce też jest życie. Jeszcze nie wszystko stracone, można się jeszcze całkiem dobrze bawić, i czerpać z tego, co zostało pełnymi garściami
.
Magda Maksimiuk
Ocena: 4/6
 

 The cast with director at the premiere during BFI London Film Festival 2012
 Billy Connolly as "Wilf"
 Michael Gambon
Dustin Hoffman directing 
Pauline Collins and Maggie Smith

No comments:

Post a Comment