Joe Wright became a specialist in film adaptations of classic novels, as he previously filmed Jane Austen's "Pride and Prejudice" with Keira Knightley and Matthew Macfadyen and Ian McEwan's "Atonement" with Knightley and James McAvoy. He usually works with the same actors, and so he gets to know them really well. With Leo Tolstoy's "Anna Karenina" the situation he got himself into was also as difficult.
People reading the classics already have images in mind, particularly if there already were countless film adaptations, like the Greta Garbo 1930s version, or the one with Vivien Leigh, both titans of acting. But Wright had Tom Stoppard in his team, and they both did really well there. I love Jude Law as Karenin, but can't help but wonder how would he play Wronski. Some say that at the age of 40, he's just too old. Oh well. I just don't think that Aaron Taylor-Johnson has enough stomach and charisma to fit in the boots. When acting is concerned, I really like Matthew Macfadyen, lovely Alicia Vikander as Kitty, and Domhnall Gleeson as Lewin.
There are some breath-taking scenes in the film, the costumes and set design are marvellous. Simply for these reasons it's really worth seeing.
For my review in Polish go to Filmnews. (or scroll down)
For my review in Polish go to Filmnews. (or scroll down)
Krynoliny na petersburskim bruku -
recenzja filmu „Anna Karenina” reż. Joe Wright
Ekranizacje książek dzielą się zazwyczaj z grubsza na dwa
typy: wierne i reinterpretacje, które mogą, ale nie muszą mieć z literackim
pierwowzorem wiele wspólnego. Tak czy inaczej, są to projekty niemal zawsze
obarczone ogromnym ryzykiem, szczególnie w przypadku genialnej powieści, jaką
jest „Anna Karenina” tak niesamowitego pisarza, jakim bez wątpienia był Lew
Tołstoj. Dlatego też podjąć się próby pokazania na ekranie tej akurat historii
byłoby karkołomnym przedsięwzięciem, gdyby nie chodziło o Joe Wrighta, mającego
podobne doświadczenia już za sobą. Można powiedzieć, że pracę nad tekstem
Tołstoja poprzedził spory „rozbieg”, na który złożyła się interpretacja równie ponadczasowej
powieści Jane Austen „Duma i uprzedzenie” (film z 2005 roku z Keirą Knightley i
Matthew Macfadyenem w rolach głównych) oraz „Pokuta” Iana McEwana (film z 2007
roku także z Keirą Knightley i Jamesem McAvoyem).
Nie można sobie zatem chyba wyobrazić lepiej przygotowanego
do zadania zmierzenia się z „Anną Kareniną” brytyjskiego reżysera niż właśnie
Wright. Jeśli do tego weźmie się pod uwagę, iż za adaptację powieści na
potrzeby scenariusza zabrał się sam Tom Stoppard (Oscar za „Zakochanego
Szekspira”, scenarzysta m.in. „Brazil” Terry’ego Gilliama, „Imperium Słońca”
Spielberga, znakomity londyński dramaturg) wiadomo, że efekt będzie
piorunujący. Taki rzeczywiście jest, chociaż ta konstatacja nie przychodzi od
razu.
Pierwsze zetknięcie się z konwencją, w której poruszają się
Stoppard i Wright, czyniąc z „Anny Kareniny” wielkie i przebogate widowisko
teatralne, budzi zainteresowanie. Stąd jeszcze jednak daleka droga do zachwytu,
a twórcy nie zawsze ułatwiają to zadanie. Początkowo również niektóre decyzje
obsadowe budzą niejaką konsternację. W roli Karenina, zmęczonego życiem,
obojętnego na pokusy, starszego urzędnika, męża Anny, obsadzono bowiem Jude’a
Law, kwintesencję brytyjskiego stylu i szyku, bywałego celebrytę i okazjonalnie
świetnego aktora. Kiedy Law chce, potrafi być absolutnie genialny (Hamlet w
jego wykonaniu na scenie Donmar Warehouse w Londynie był istną perełką), co nie
jest jednak regułą. W „Annie Kareninie” ze swojej roli wychodzi zdecydowanie
zwycięsko. Jego Karenin jest przede wszystkim piekielnie inteligentny i
opanowany. Law dodaje mu jednak męskiej wrażliwości, nieoczywistej w tym
wypadku. Ten Karenin jest zdolny i gotowy do poświęceń w imię prawdziwej
miłości, w wyjątkowych okolicznościach potrafi bez wahania stać się bezlitosny
i okrutny.
Keira Knightley z kolei, etatowa aktorka Wrighta,
wykorzystuje zalety swojej uniwersalnej urody wcielając się w wymagającą rolę
Anny. Jej wykonanie może jednak dzielić widzów, tak jak dzielą w zasadzie
wszystkie wcielenia zdolnej Brytyjki. Nie każdemu odpowiada proponowany przez
Knightley rodzaj ekspresji, powtarzany w kolejnych aktorskich wyzwaniach,
ostatnio w „Niebezpiecznej metodzie”. Ortodoksyjni wielbiciele Tołstoja z
pewnością wyobrażali sobie w roli Anny kogoś takiego jak Greta Garbo z filmu z
1935 roku, czy Vivien Leigh - z 1948 roku. Tymczasem Knightley mimo olbrzymich
oczekiwań, broni się jako Anna, nadając swojemu aktorstwu pewnego rodzaju
subtelności i dojrzałości, czego czasem w jej poprzednich występach brakowało. Być
może także legenda aktorek dawnych ekranizacji i chęć dorośnięcia „do butów”
Anny Kareniny w nowej interpretacji wpłynęła w tym wypadku korzystnie na motywację.
Aaron Taylor-Johnson takich dylematów być może nie miał, dla
niego rola u Wrighta okaże się zapewne trampoliną do międzynarodowej kariery. Ten
szerzej dotychczas nieznany 22-latek wcielił się w rolę Wrońskiego, lekkoducha
i bawidamka, żigolaka bez sentymentów łamiącego niewieście serca. Trzeba
przyznać, iż ten wybór obsadowy wzbudził przed premierą najwięcej kontrowersji.
Nie ma wątpliwości, że Johnson (wcześniej „Kick Ass” czy „John Lennon: Chłopak
znikąd”) swoją obecnością na planie uatrakcyjnia widowisko. Jest pewny siebie i
otwarty, kiedy trzeba melancholijny i zagubiony. Mimo to wydaje się, że jego
występ pozbawiony jest głębi. Praktycznie znika w finałowych scenach filmu,
kiedy powinien szaleć z rozpaczy i tęsknoty, rozpamiętywać namiętne chwile
spędzone z Anną. W tych momentach cały splendor i urok jego postaci ulatuje, a
on sam oddaje pole Kareninowi. Nikomu za to pola nie oddaje urocza Szwedka
Alicia Vikander odkryta dzięki „Kochankowi królowej” i „Klejnotom koronnym”
oraz obdarzony oryginalną urodą Domhnall Gleeson, którego po roli Lewina nikt
nie posądziłby o to, że jeszcze niedawno grał w „Harrym Potterze”.
Mimo tych niewielkich dysonansów i wątpliwości wspomnianych
wcześniej, trzeba przyznać, że „Anna Karenina” jest filmem bardzo szykownym i
dopracowanym pod względem wizualnym. Zachwyt budzą sceny, w których olbrzymi
pociąg przykryty śnieżną czapą toczy się po szynach na trzeszczącym mrozie. Z
sentymentem ogląda się sianokosy na rosyjskiej wsi, pełne pszenicznych łanów mieniących
się w letnim słońcu. Szeleszczące krynoliny, sztywne suknie, fikuśne toczki i
woalki, odprasowane mundury oficerów, a także bogate dekoracje wnętrz
przywracają blask carskiej Rosji. Wszystko to w bardzo innowacyjnej, teatralnej
konwencji odmierzanej rytmicznymi uderzeniami urzędniczych stempli i stukotu
końskich kopyt o bruk Petersburga i Moskwy. Niebezpieczeństwo oskarżeń o
profanację wiekopomnego dzieła Tołstoja, oraz odsądzenie od czci i wiary za
innowacyjne podejście do tradycji ekranizacji zostało z ulgą zażegnane. Powstał
stylowy obraz, który bez kompleksów stoi w jednej linii z legendarnymi
poprzednikami. A to już duży sukces.
Magda
Maksimiuk
Ocena: 4/6
No comments:
Post a Comment