All in all, a successful debut from an award-winning actor.
Rating: ****
My review in Polish here and also below.
More from The Boston Globe.
O kulcie dojrzałości raz jeszcze – recenzja filmu „Kwartet”
Parafrazując staropolskie przysłowie z uwzględnieniem naszych
polskich warunków pogodowych, jedna czy dwie jaskółki stanowczo jeszcze wiosny
nie czynią. W filmowym świecie natomiast widać pierwsze radosne oznaki zmian w
kwestii wszechobecnego kultu młodości, w którym aktorka po czterdziestce może
grać już tylko stateczne matrony, królowe, ewentualnie babcie, stare panny czy
szalone ciotki. Szlaki w tej kwestii przeciera Helen Mirren, Meryl Streep, a od
niedawna też i Maggie Smith, rzadziej Diane Keaton i Jane Fonda. Paradoksalnie,
niektóre znane nazwiska, jak choćby Sharon Stone, zarzucając wizerunek wypracowany
przed laty, stają się dużo lepszymi, bo bardziej dojrzałymi aktorkami (świetna
rola ostatnio w „Lovelace”).
No cóż, społeczeństwo się starzeje, widocznie nie chcemy
oglądać już tylko młodych, jędrnych ciał, a kierujemy się częściej i chętniej w
kierunku życiowej mądrości i ciepła obleczonych w usiane zmarszczkami twarze.
Dojrzałość górą? Mimo wszystko śmiem wątpić, skoro czytam, że niespełna
czterdziestoletnia Angelina Jolie okazała się za stara do roli Lary Croft w
kolejnej części „Tomb Raider”. Nadal jednak myślę, że jesteśmy świadkami
znaczącej zmiany. W ostatnim czasie na ekranach kin gościły „To skomplikowane”,
„Dwoje do poprawki”, „Hotel Marigold”, „Zamieszkajmy razem”, wcześniej „Lepiej
późno niż później”, „Po prostu miłość” czy „Dziewczyny z kalendarza”. W Europie
ten trend można było zauważyć niedawno jeszcze wyraźniej, choćby na ostatnim
festiwalu z Berlinie, gdzie najlepszymi filmami okazały się te, w których
główną rolę grały kobiety dojrzałe, czyli „Gloria” Sebastiana Lelio, „Pozycja
dziecka” Calina Petera Netzer i „On My Way” Emmanuelle Bercot z Catherine
Deneuve. W Polsce zapowiedzią międzynarodowego trendu okazała się niedawna
„Piąta pora roku” Jerzego Domaradzkiego z Ewą Wiśniewską w roli głównej. Więc
jednak coś się ewidentnie dzieje.
Kontynuacją osobliwej, ale pożądanej „mody na drugą młodość” jest
reżyserski debiut Dustina Hoffmana, który sam zresztą udowadnia, że na debiut
nigdy nie jest za późno. W momencie kręcenia „Kwartetu” znany aktor miał już
bowiem skończone 75 lat, więc do młodzików raczej nie można go zaliczyć. Hoffmanowi
nieobce są późne początki, wszak sam zaczynał od mocnego wejścia w
„Absolwencie” w wieku 30 lat. Niektórzy ewidentnie potrzebują więcej czasu. Tą
tezę zdaje się potwierdzać także główna bohaterka „Kwartetu” – Jean Horton
(Maggie Smith), która po wielu latach zdobywa się na odwagę i inicjuje spotkanie
ze swą dawną wielką miłością – Reginaldem (Tom Courtenay). Dochodzi do niego
jednak w niezwykłych okolicznościach, oboje bowiem jesień swego życia,
niezależnie od siebie, decydują się spędzić w wyjątkowym domu dla emerytowanych
muzyków Beecham House. Tutaj nie ma miejsca na ciszę i skupienie, panuje
twórczy rozgardiasz i wszechogarniający hałas, ale dzięki temu nie myśli się
zbyt często o starości i porzuceniu. Także dlatego, że każdy tu się nawzajem
zna, każdy z każdym śpiewał czy grał w Covent Garden, La Scali, Metropolitan
Opera czy Salzburgu, ale tak naprawdę spośród setek wykonań rezydentów Beecham
House najlepiej zapamiętano występ kwartetu tytułowych bohaterów w „Rigoletto”
Verdiego. Traf chciał, że cała czwórka oryginalnych śpiewaków znalazła się w
jednym czasie w tym samym miejscu, a zbliża się najważniejsza doroczna gala charytatywna
wspomagająca budżet Beecham House na najbliższy rok. Naturalnie nie trzeba
dodawać, że wykonanie wybitnego kwartetu dodałoby gali splendoru, a bilety z
całą pewnością sprzedałyby się na pniu wybawiając z kłopotów dyrektorkę
przybytku, doktor Cogan (Sheridan Smith). Problem tylko w tym, że wybuchowa i
nieznosząca sprzeciwu diwa Jean Horton ani myśli wystąpić ze swoimi dawnymi kolegami.
„Kwartet” to ciepła, momentami zabawna, momentami przejmująca
historia starszych ludzi, którzy ze względu na swój wiek zostali bezpardonowo
odsunięci na boczny tor. Nie zamierzają się jednak godzić z przypisaną ich wiekowi
nudą, biernością i apatią. Na szczęście znaleźli swe miejsce na ziemi, gdzie
mogą robić to, co kochają najbardziej. Oczywiście mimo niezwykle sprzyjających
okoliczności przyrody, ich życie nie jest pozbawione trosk, kłopotów
zdrowotnych, ale i samotności, chociaż wokół mnóstwo ludzi. Ich obecnemu życiu
sens nadają małe i większe rzeczy – jak nieszkodliwy flirt z młodymi
pielęgniarkami (w wykonaniu Wilfa – w tej roli świetny Billy Connolly),
popijanie whisky ukrytej przez ogrodnika, czy oficjalne gale – dziś tylko raz
do roku, kiedyś nieodzowny element codzienności. Dustin Hoffman opowiada
historię dziarskich staruszków bardzo delikatnie i z rozmysłem, ale bez zbędnego
patosu czy moralizatorstwa. Jego film jest dokładnie taki, jaki powinien być.
Oczywiście zakończenie jest przewidywalne już w momencie pojawienia się głównej
bohaterki na ekranie. Ale przecież nie o to chodzi, z tego powodu nie można
uczynić zarzutu. Podobnie jak z tego, że „Kwartet” opowiada historię dobrze
sytuowanych emerytów, dożywających swych dni w pięknej willi zdającej się leżeć
wręcz nieopodal Downton Abbey, sielskiej angielskiej prowincji zamieszkałej
niemal wyłącznie przez wyższe sfery i ich służbę. W polskich warunkach rzecz
niemal absolutnie nie do pomyślenia, podejrzewam zresztą, że nie tylko tu. Ale
mimo to film Dustina Hoffmana (poza wszystkim, o czym wyżej) jest bardzo
pożyteczny społecznie i po prostu potrzebny. Takich historii brakuje w kinie, a
tego typu optymistyczne opowieści ze staruszkami w roli głównej chcemy oglądać.
Kult młodości nie jest jeszcze zupełnie passé, ale takie filmy jak „Kwartet” to
krok w dobrym kierunku, bo pokazuje, że po „mitycznej” czterdziestce też jest
życie. Jeszcze nie wszystko stracone, można się jeszcze całkiem dobrze bawić, i
czerpać z tego, co zostało pełnymi garściami
.
Magda
Maksimiuk
Ocena: 4/6
The cast with director at the premiere during BFI London Film Festival 2012
Billy Connolly as "Wilf"
Michael Gambon
Dustin Hoffman directing
Pauline Collins and Maggie Smith
No comments:
Post a Comment